1… 2… czy 3… pokoje?
Decyzja podjęta, rozpoczynamy poszukiwania. W połowie 2013 roku, krakowski rynek nieruchomości był przesiąknięty ofertami mieszkań gotowych, a także tych, których odbiór był możliwy już pod koniec roku. Mogliśmy więc przebierać jak w ulęgałkach.
Krok pierwszy – rozpoznanie potrzeb.
Ze względu na fakt, iż oboje pracujemy i po prostu brakuje nam czasu na latanie od budowy do budowy licząc na to, że pewnego pięknego dnia jakieś mieszkanie zaprze nam dech w piersiach, musieliśmy podejść do tematu nie tyle racjonalnie co… w bardzo przemyślany sposób. Co nam trzeba? Dachu nad głową. To już wiedzieliśmy, ale jakiego typu? Mieszkanie małe czy duże? Zaczęliśmy trochę z innej strony, tzn. najpierw określiliśmy pułap cenowy. Jesteśmy na tyle młodzi, że nie zdążyliśmy nagromadzić “zaskórniaków”, nie chcieliśmy również zadłużać się w banku na maksymalną zdolność, jaką posiadaliśmy. W końcu za coś trzeba to mieszkanie urządzić, nie mówiąc już o możliwym powiększeniu się naszej dwuosobowej rodziny. I tutaj doszliśmy do ściany. Ile pokoi?
Wiedzieliśmy, że mieszkanie jednopokojowe, tzw. “kawalerka” odpada już w przedbiegach. Jeśli już pakować się w kredyt to trzeba myśleć rozwojowo. To może wystarczy dwa pokoje? Ok. W obecnej sytuacji byłyby wystarczające. Sypialnia i pokój dzienny. A co z kuchnią? Osobne pomieszczenia czy aneks?
Reasumując do wyboru pozostały nam:
1. Sypialnia, pokój dzienny i kuchnia
2. Sypialnia, salon z kuchnią
Jak już wspominałam, na tym etapie naszego życia – wybór wystarczający, ale co jeśli na świecie pojawią się kolejni mali Kowalscy? Rodzice do salonu, a dzieci do sypialni? O nie, nie… Od dziecka miałam swój pokój i nie wyobrażałam sobie mieszkania w salonie…
Kolejny argument za większym mieszkaniem. Decyzja podjęta, wybór pada na… dwie sypialnie, salon z kuchnią! Rozwiązanie optymalne dla młodej rodziny, przynajmniej na 10-15 najbliższych lat.
Myśleliśmy, że najgorsze już za nami. Przeliczyliśmy się. Niestety okazało się, że mimo ogromnej ilości dostępnych w Krakowie mieszkań, jest naprawdę niewiele lokali, które odpowiadały naszym potrzebom. W końcu ilość pokoi to nie jedyny parametr, który musieliśmy wziąć pod uwagę.
Metraż.
Duży wpływ na wybór metrażu miała oczywiście cena. Owszem im większe mieszkanie, tym bardziej atrakcyjna cena za metr kwadratowy. Jednak biorąc pod uwagę nasz ograniczony budżet, interesowały nas mieszkania w przedziale 50 – 60 m2. I tu pojawiły się komplikacje… dwie sypialnie i salon z kuchnią na 50 m2?! O tak… pokoje wielkości klitek, salon przypominający małą sypialnię i mikroskopijna kuchnia. Cóż, nie można mieć wszystkiego.
Lokalizacja.
Oboje pochodzimy z niewielkich miejscowości, gdzie było dużo zieleni, przestrzeni i… ciszy. Dlatego inwestycje położone blisko centrum i dróg szybkiego ruchu od razu zostały przez nas wyeliminowane. Oczywiście nie będę tu ściemniać, że tylko smog, spaliny i hałas nas odstraszył, ceny takich mieszkań również zwalały z nóg! No dobra, ale nie możemy się całkiem odizolować od świata, w końcu trzeba jakoś dojeżdżać do pracy. Szukaliśmy więc czegoś na obrzeżach miasta lub w mniej popularnych dzielnicach, w których jednak infrastruktura była na tyle rozbudowana, że nie stanowiła przeszkody.
Szkoły i przedszkola.
Dzieci nie mamy, ale nie wykluczamy, że kiedyś się pojawią. Nasze mieszkanie musiało więc znaleźć się w okolicy żłobków, przedszkoli i szkół podstawowych. Wybór stawał się coraz trudniejszy… i ograniczony.
Jednym zdaniem: im więcej parametrów, tym mniejszy wybór.
Żeby już nie przedłużać, w następnym poście zamieszczę linki do kilku inwestycji, które spełniły, jeśli nie wszystkie to przynajmniej większość z naszych potrzeb!
Komentarze